środa, 20 lutego 2013

Sauerteig


- Sauerteig – powiedziała Lisa. – U nas to się nazywało Sauerteig.
                                                              
              ***

Maria-Klara postawiła nogę na ławeczce, by poprawić skarpetkę, która zwinęła się w miniwałeczek i uwierała nieco nad piętą.
Maria-Klara biegła parkową alejką.
Szczupła, jasnowłosa, czterdziestoletnia.
Jak każdego ranka, w świetle wschodzącego słońca, które z minuty na minutę grzało coraz mocniej.

Rodrigo pomylił się i zadzwonił z życzeniami wczoraj. A może nie pomylił się wcale, tylko chciał być pierwszy – pomyślała. To już tak dawno, już przestała jej przeszkadzać pamięć o spędzonych razem latach, które były jak staczanie się w przepaść po śliskim zboczu.
Z bardzo wysokiej góry. Na początku przecież skoczyliby za sobą w ogień, gotowi oboje tańczyć na ulicy i śpiewać o miłości. A potem..., potem jej mąż, coraz bardziej zapętlony między pretensjami swojej matki „kiedy w końcu”, ironicznymi spojrzeniami brata i jej, Marii-Klary smutkiem, nie wytrzymał presji. Coraz więcej rzeczy zaczynało go drażnić, coraz częściej mówił słowa, których potem żałował, ale one nie chciały zniknąć, cofnąć się, i nie można było zaczynać ciągle od nowa: uznajmy, że to się nie stało, nie słyszeliśmy tego, to przecież nie ja, nie ja prawdziwy.
Kiedy powiedziała, że odchodzi, przez parę dni budził się rano, próbując wierzyć, że to nie jest rzeczywistość, że wystarczy mocno potrząsnąć głową, ramionami, szarpnąć się w sobie i otworzyć oczy – i co wtedy? Co miało się okazać, jak daleko chciałby się cofnąć? Rok, dwa, może do dnia, kiedy się poznali, gdy powiedział jej, że ma słońce w oczach?

Na początku po rozwodzie myślała, że z nikim się nie zwiąże, bo po co, skoro nie może  mieć dzieci. Był to dobry pretekst, żeby nie myśleć o chwilach, w których nie była pewna, co zaraz usłyszy – krzyk czy szept. By nie wspominać tego ucisku w klatce piersiowej, który ustępował tylko wtedy, gdy Rodrigo wyjeżdżał na dłużej niż dwa dni. Jeden jedyny powód, jej bezpłodność, pozwalał banalizować inne, bo wydawał się najbardziej bolesny.

Dlatego gdy poznała Johna, od razu mu powiedziała. Wspólne zadania w Instytucie Naukowym w Berkeley sprawiły jednak, że zaprzyjaźnili się i odkrywali coraz więcej wspólnych miejsc. Gdy zdała sobie sprawę, że go kocha, nie chciała o tym mówić.
Ale on i tak wiedział.

Gdy dziś rano wychodziła na poranne bieganie, pogłaskała śpiącego męża po krótko obciętych włosach, a on uśmiechnął sie przez sen. Zajrzała do sypialni dziewczynek: Marion i Alice spały, jedna odkryta, druga zawinięta w kołderkę, jak zwykle. To cud, pomyślała. Sześć lat temu, gdy się urodziły, nie była pewna. Nie była pewna, czy to prawda; przez parę dni bała się, że gdy rano otworzy oczy, okaże się, że są tylko snem.

Biegnąc, miała słońce na ramionach. Lubiła je tak nieść, jak ciepły płaszcz.

                                                               ***
- Sauerteig, to się nazywało Sauerteig – babcia Lisa przechowywała w pamięci wiele niemieckich słów, których od dawna nie używała.

                                                               ***
Maria-Klara sięgnęła do kieszonki zamkniętej na rzep, by wyjąć telefon. Zawibrował sygnał maila; nie chciała czekać, aż dotrze do domu. Zwolniła do szybkiego marszu.
„Czterdzieści lat temu o 6.40 urodziłaś się, sprawiając nam ogromną radość – tata Jurgen”.
Uśmiechnęła się, wzruszona, a potem roześmiała się głośno, płosząc wiewiórkę. Niezawodny, zawsze o tej samej porze, każdego roku. Stałość, pewność, gwarancja świata. Tego, że rzeczy istnieją, są obok, prawdziwe. To drzewo o ciepłej korze, kamyk, który uciekł spod buta, ptak.
Dziś wieczorem spotkają się i będzie mogła posłuchać, jak zawsze, dawnych historii.

Od jakiegoś czasu tata pisał wspomnienia z dzieciństwa w Ostpreussen na północy Europy. Pierwsze lata znał tylko z opowieści, to jasne. Mieszkał z matką Lisą, i jej rodzicami, wszyscy zresztą trzymali się razem. Potem była wielka ucieczka nad Zalew Wiślany, w czasie której umarł dziadek.
I powrót. Tak samo długotrwały, męczący, choć paniczny niszczący strach zmienił się w niepokój i niepewność. Tego wszystkiego nie pamiętał; jego pierwsze wydobyte z pamięci wrażenia wiążą się z Lisą. Wydawała mu się jakoś niedostępna – owszem, przytulała go, sadzała na kolanach, ale było tak, jakby myślała o czym innym, spięta w oczekiwaniu i bólu.

W końcu zdał sobie sprawę, że nie ma ojca.

Że Lisa patrzy w okno z gasnącą nadzieją.

Latami.

Aż kiedyś ktoś zapukał do drzwi.

Miał wrażenie, że serce zatrzymało mu się na chwilę. Ciotki i kuzyni nie pukali, wchodzili jak do siebie, taki był zwyczaj. Sąsiedzi stukali w drzwi, ale tak sygnalnie, żeby dać znać, a potem od razu naciskali klamkę.
Lisa podeszła do drzwi i zatrzymała się na chwilę.
Zapukano ponownie.
Omiotła wzrokiem kuchnię, jakby szukając w poukładanych sprzętach odpowiedzi. A potem otworzyła.
Za progiem stał mężczyzna. Chudy, o włosach koloru lnu, z blizną biegnącą przez policzek i połowę szyi.
Lisa bez słowa nastawiła wodę na kawę zbożową i zaczęła podgrzewać zupę.

Wyjechali dwa miesiące później, najpierw do Hamburga, a po dwóch latach do Berkeley, do krewnych.

Dziadek F. - myślała Maria-Klara, wbiegając w alejkę prowadzącą w stronę ulicy.
Tak bardzo niewiele brakowało, dosłownie milimetr, i wtedy nigdy by nie wrócił. Kto wie, jak potoczyłyby się losy taty i babci Lisy, gdzie byliby teraz.
Wówczas w Berkeley Jurgen poszedł do szkoły i w końcu na studia prawnicze, gdzie spotkał Miriam. Maria-Klara uwielbiała słuchać historii o tym, jak pierwszy raz zobaczył swoją przyszłą żonę: siedziała w parku uniwersyteckim na ławce. Drobniutka dziewczyna pochylała się nad książką, a on widział tylko jej plecy i długie proste ciemne włosy. I wtedy się w niej zakochał, po prostu.


                                                                   ***

- Sauerteig – powiedziała babcia Lisa. – Za każdym razem, kiedy robisz chleb, trzeba trochę zostawić, żeby mieć na następny raz. Inaczej wszystko przepadnie.

                                                                   ***

Dobiegła do schodów, zwalniając już kilkadziesiąt metrów wcześniej. Oparła prawą nogę o stopień i trochę się porozciągała. Potem lewą nogę. Podniosła się i spojrzała na słońce, na dwa wróble na znaku drogowym kierującym do centrum miasta.
Trzy stopnie schodów.
Zatrzymała się na chwilę.
Potem nacisnęła klamkę.


                                                                   ***


Jestem Anną. Córką Jurgena, wnuczką Lisy i Dziadka F.
Dziadek F. nigdy nie wrócił.
Nie wiem, ile milimetrów zabrakło.
Gdyby wrócił, być może nie byłoby mnie.
Może tata wyjechałby z rodzicami.
Na przykład do Berkeley.

Jaki byłby jego świat beze mnie?
A jaki jest jego świat bez Marii-Klary?